czwartek, 10 lipca 2014

4.Pomyślmy

Siedziałam w brązowej pościeli przyjaciółki, łza jedna po drugiej ciekła mi po policzku zostawiając szare ślady.
-Lea, przestań! - powiedziała podniesionym głosem Lauren. - Zobacz co sobie zrobiłaś - powiedziała zabierając moją prawą rękę od lewej. Tak bardzo chciałam, żeby to był sen, że z nadgarstka, który szczypałam zaczęła lecieć krew.
Moja rudowłosa przyjaciółka otworzyła szufladę w komodzie i wyjęła z niej wodę utlenioną, gazik i plaster. Zawsze trzymała wszystko w swoim pokoju, była przygotowana na każdą możliwość. Podejrzewałam, że gdyby zdarzyła się plaga zombie u niej znalazłybyśmy wszystko do przetrwania.
Usiadła obok mnie, odkaziła moją ranę na nadgarstku i przykleiła żółty plaster z kołkiem, dwiema kropkami i pół-okręgiem. To chyba miało przypominać uśmiech, ale dla mnie to po prostu były tylko kształty. Lauren odgarnęła mi włosy z twarzy.
- Powycieraj się trochę, wyglądasz okropnie - powiedziała podając mi nawilżane chusteczki. Zrobiłam co mi kazała, ale nie obchodziło mnie jak wyglądam.
Opowiedziałam jej wszystko od razu jak tylko przekroczyłam próg. Wiedziałam, że mogę jej zaufać.
Tego wieczoru Lauren nie zadręczała mnie już pytaniami tylko pozwoliła mi iść spać. Całe szczęście, że jej rodzice wyjechali, a szczególnie, jej tata, Patrick. Pan Montez chciał wiedzieć wszystko i wyczucie chwili z pewnością nie należało do jego talentów.
Jednak tej nocy, jak się można spodziewać, nie spałam zbyt dobrze. Jeśli zasnęłam śniły mi się wydarzenia sprzed kilku godzin.

- Pomyślmy co w tej sytuacji musisz zrobić - powiedziała Lauren siedząc naprzeciwko mnie. Jej rude, niesforne loki, które zwykle prostowała były upięte w kucyka.Siedziałyśmy w kuchni przy jasnym stole. Był słoneczny poranek. Światło wpadające tutaj  jeszcze bardziej ją rozjaśniało, zawsze uwielbiałam tu siedzieć. Była tutaj taka pozytywna energia.
- A po co mam w ogóle coś robić? - powiedziałam biorąc łyk bardzo słodkiego kakao.
Moja przyjaciółka westchnęła, nigdy nie dawała mi się długo nad sobą użalać. Od razu chciała znaleźć jakieś wyjście i wszystkich uszczęśliwić.
- Lea, nie chcesz dowiedzieć się kto jest twoimi prawdziwymi rodzicami?
- A czy ty byś chciała poznać ludzi, którzy cię sprzedali? - mruknęłam.
- Tego nie wiesz. Może nie oddali cię z własnej woli?
- No dobrze... Nawet gdyby, jak mam ich znaleźć? Wszędzie w dokumentach, dosłownie wszędzie wpisani są... ci ludzie. - Mimo, że mnie wychowali i spędziłam z nimi tyle lat teraz nie potrafiłam nazwać ich rodzicami. Rodzice nie kupują swoich dzieci.
- Pójdziemy do detektywa.

- A więc urodziła się pani siedemnastego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku, prawda? - zapytał pan Sanchez. Miał około trzydziestu lat i typowo włoską urodę.
- Tak - odpowiedziałam co było zgodne z prawdą. Siedziałam w białym skórzanym fotelu przy czarnym biurku zerkając na mężczyznę. Cały pokój był właśnie urządzony w takich barwach, wyglądał nowocześnie, ale nigdy nie poczułabym się tu swobodnie.
Zaraz po śniadaniu Lauren przyprowadziła mnie do tego biura siłą. Na początku myślałam,że to głupi pomysł i nie chciałam nikomu mówić o swoich problemach, ale teraz doszłam do wniosku, że może to jednak nie takie złe. Może uda mi się odnaleźć ludzi, którzy mnie sprzedali. Ludzi, którzy sprzedali własne dziecko i będę mogła spojrzeć im w oczy spojrzeć im w oczy.
- Dzień i rok się zgadza, ciekawe. - mruczał pod nosem Angelo, bo tak miał na imię.- Czy ma pani znamię na prawej łopatce?- to pytanie całkowicie mnie zaskoczyło. Skąd on  tym wiedział?
-Mam - odpowiedziałam zaniepokojona. - A jaki związek ma to z moją sprawą i skąd pan o tym wie?
- Nie chcę pani na razie wprowadzać w błąd, ale czy mógłbym pobrać od pani próbkę DNA? Będzie to istotne w dochodzeniu.
- Tak, nie ma problemu. Ale czy pan kogoś podejrzewa? -zapytałam zaniepokojona.
- Na razie nikogo konkretnego - powiedział, ale mu nie uwierzyłam. Wstał i podszedł do drzwi i je otworzył.
- Może pani tu wejść i być świadkiem, że zgodnie z procedurami pobieram próbkę DNA od pani Lea? - zapytał Lauren.
-Oczywiście - powiedziała wchodząc do gabinetu i obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem. Wzruszyłam ramionami.

Próbkę DNA, czyli ślinę pobierała mi kobieta w średnim wieku na którą czekaliśmy pół godziny.
Angelo Sanchez powiedział, że zadzwoni do mnie, gdy wyniki testu będą znane.
Z kim chciał porównywać moje DNA?
Powinnam zapytać po co mu ten wynik skoro nikogo konkretnego nie podejrzewa. 
I tak oto wyszłam od niego mając więcej pytań niż wcześniej.

_______________________________________________
I tak oto wróciłam! Rozdział najdłuższy w mojej przygodzie z pisaniem, haha :)
Nie wyszło najlepiej, ale się starałam.


środa, 9 lipca 2014

Nowe rozdziały

Bardzo przepraszam za taką przerwę, ale pod koniec tygodnia powinien pojawić się nowy rozdział.
Ktoś chce to jeszcze czytać?

niedziela, 25 maja 2014

Zawieszam

Zawieszam bloga do 14 czerwca - będę miała wystawione oceny, będę miała czas na pisanie :)

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

3. Podróż

Siedziałam z "rodzicami" przy stole i mieszałam widelcem jedzenie.
- Mamo - powiedziałam. - Szukałam dzisiaj aktu urodzenia i nie mogłam go znaleźć - przerwałam aby spojrzeć na ich twarze. - Zamiast niego, znalazłam coś takiego - wyciągnęłam z kieszeni paragon i położyłam go obok jej talerza. Dopiero teraz doszło do mnie to co odkryłam i co robię, a moje ręce zaczęły drżeć. Spojrzałam na tatę. Siedział wyprostowany i patrzył przed siebie. Przeniosłam wzrok na mamę. Zbladła, a po policzkach zaczęły lecieć jej łzy.
- Lea, kotku, ja ci wszystko wytłumaczę - powiedziała zdławionym głosem.
- Co mi wytłumaczysz?! - wrzasnęłam, a tata podskoczył. - Mieszkam z wami od osiemnastu lat, kochałam was, a tu nagle dowiaduje się, że mnie kupiliście. Czym ja do cholery jestem?! Telewizorem, czy człowiekiem? - wrzeszczałam. Nie zwracałam uwagi na słowa. Rzuciłam widelec na biały obrus przy okazji go brudząc i wbiegłam po schodach do swojego pokoju. W furii, która we mnie wstąpiła zaczęłam wrzucać ciuchy do walizki. Podeszłam do biurka i z drewnianego kuferka wyjęłam wszystkie oszczędności, które wsadziłam do kieszeni. Narzuciłam na siebie czarną bluze i wybiegłam z domu trzaskając drzwiami. Nie zwracałam uwagi na rodziców, którzy mnie wołali.

Szłam już dobre czterdzieści minut na przystanek autobusowy. Specjalnie wybrałam dłuższą drogę żeby mieć czas na przemyślenie tej całej sytuacji. Jedyna rzecz do jakiej doszłam to ta, że nie wiem kim jestem. Nie znam swojego imienia. Nie wiem nic o dziewczynie, którą jestem.
Zamierzałam pojechać do Lauren z nadzieją, że ona wymyśli co mam robić dalej.
Stałam na przystanku i mimo, że było zimno, ja wcale tego nie odczuwałam. Było mi gorąco od nadmiaru emocji i miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę płaczem.
Gdy autobus przyjechał, wsiadłam do niego, kupiłam bilet i zajęłam miejsce z dala od wszystkich. Usiadłam i patrzyłam tępo przez brudne okno, kiedy przez głowę przemknęła mi jedna myśl, która mogła okazać się prawdą, o ile dzień w którym obchodzę urodziny jest prawdziwą datą mojego przyjścia na świat. Co jeśli to ja jestem tym zaginionym, królewskim dzieckiem? Nie to niemożliwe, kłóciłam się ze sobą w myślach.

Podróż wydawała mi się niemożliwie długa, gdy wreszcie przez szybę zauważyłam tablicę informującą o tym, że już jestem w Long Lake. W Rocqumoire każde miasto miało w nazwie "Lake", ale nigdy nie próbowałam dowiedzieć się dlaczego.
Wysiadłam z autobusu i ciągnęłam za sobą walizkę przyglądając się zadbanym kamienicom. To miasto było miejscem, gdzie najdłużej mieszkałam w całym swoim życiu. Teraz, gdy poznałam prawdę zrozumiałam te częste przeprowadzki.
Szłam do domu mojej przyjaciółki automatycznie, znałam tę drogę na pamięć. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie powiedziałam nic Danielowi, zniknęłam bez słowa. Trudno, pomyślałam. Tym będę się martwić kiedy indziej. 
Po kilkunastu minutach marszu dotarłam wreszcie do domu Lauren. Weszłam po schodach, zastukałam trzy razy w drzwi jak to miałam w zwyczaju. Drzwi się otworzyły, a w nich stanęła moja kochana, rudowłosa przyjaciółka. Miała na sobie  czarną sukienkę w kwiatki i bose stopy.
-Boże, Lea co ty tu robisz? Co się stało? - powiedziała, wpuszczając mnie do środka.

piątek, 18 kwietnia 2014

2.Paragon

23 marca 2013
Obudził mnie głośny pisk budzika. Wstałam, skorzystałam z toalety i zeszłam na dół, do kuchni. Mama, jak codziennie rano krzątała się po kuchni podśpiewując stare piosenki Michael'a Jackson'a.
- Dzień dobry - powiedziałam wchodząc do kuchni.
- Dzień dobry - odpowiedziała mi mama i usiadła obok mnie przy stole.
Nalałam sobie kakao i wzięłam  słodką bułkę. Zjadłam w pośpiechu śniadanie, wbiegłam na górę po torbę, pocałowałam mamę w policzek i zakładając wiosenny, kremowy płaszczyk wyszłam z domu.
Powietrze było rześkie, a słońce przyjemnie grzało. Szłam patrząc się przed siebie. Wyszłam ze swojego osiedla i ruszyłam szybkim krokiem w stronę przystanku autobusowego.
Jadąc do szkoły zorientowałam się, że zapomniałam zdjęć i dokumentów do dowodu osobistego. Kilka dni temu skończyłam przecież osiemnaście lat i wypadało wreszcie go wyrobić. Westchnęłam. No trudno, po szkole wrócę po to do domu, pomyślałam.
Wysiadłam z autobusu i ruszyłam w stronę szkoły. Osiem godzin męki. Bardzo nie lubiłam tej szkoły. Nie miałam tu znajomych, a Daniel uczył się gdzie indziej, tak więc te kilka godzin byłam samotna.

Otworzyłam drzwi i weszłam do domu Nikogo nie było, rodzice w tygodniu są w pracy do osiemnastej. Odłożyłam torbę w przedpokoju, obok kremowego wieszaka i powoli przebierając nogami wczłapałam po schodach nie fatygując się, żeby zdjąć buty. Weszłam do naszego domowego biura, gdzie przechowywaliśmy wszystkie dokumenty i otworzyłam szufladę, gdzie powinien być mój akt urodzenia. W teczce z napisem Lea nie znalazłam jednak tego czego szukałam, ale moją uwagę przykuł kawałek papieru, który wyglądał jak paragon. Wzięłam go do ręki i po zapoznaniu się z jego treścią klęczałam na podłodze przy otwartej szufladzie z rozdziawionymi ustami.
- Szukasz czegoś? - Usłyszałam głos taty, więc szybko zamknęłam teczkę, a paragon zacisnęłam w dłoni.
- Nie, po prostu szukałam kartki, bo muszę napisać rozprawkę na angielski - powiedziałam unikając wzroku ojca.
- Aha - w odpowiedzi mruknął tata. - Za czterdzieści minut będzie obiad - poinformował mnie i poszedł do swojej sypialni.


Wpadłam do swojego pokoju i położyłam kawałek papieru na ciemnym biurku.  Przeczytałam go jeszcze raz, dokładnie, powoli a oto co na nim widniało: 
23.03.1995 godz. 13:24
Porwanie 25 000$
Dostarczenie 15 000$
RAZEM: 40 000$

Nie dochodziło do mnie co tam widziałam. Czy to znaczy, że zostałam kupiona? No, ale nawet jeśli to kto normalny wystawia paragon, a potem trzyma go w domu? Zaczynałam wątpić w poczytalność moich rodziców, czy kim oni tam dla mnie byli. Postanowiłam zapytać ich o to na miłym rodzinnym obiedzie. To było dziwne. Nie czułam smutku. Jedyne uczucie, które towarzyszyło mi w tamtym momencie to tylko chore rozbawienie i złość. 
Usłyszałam zatrzaskujące się drzwi na dole i głos mamy, która musiała właśnie wejść do domu. Wstałam z ciemno zielonego krzesła na którym siedziałam, paragon wsunęłam do kieszeni i ruszyłam do kuchni dowiedzieć się prawdy.

_________________________________
Chcę wam bardzo podziękować za wszystkie komentarze i życzyć Wesołych Świąt! :)

sobota, 12 kwietnia 2014

1. Urodziny

17 marca 2013
Wracałam ze szkoły do domu, bezmyślnie wpatrując się w swoje czarne trampki poruszające się po szaro-czerwonym chodniku wyłożonym kostką. Poczułam na ramieniu dłoń, odwróciłam się i poczułam na policzku dotyk miękkich ust.
- Hej - powiedziałam spoglądając na brązowowłosego, wysokiego chłopaka z oczami w kolorze czekoladowym.
- Gdzie idziesz? - zapytał Daniel.
- Dopiero wracam do domu - westchnęłam i wzięłam Daniela za rękę.
- Wszystkiego najlepszego, Lea. - Stanął i pocałował mnie w usta. Dzisiaj obchodziłam osiemnaste urodziny.
Dalej szliśmy w milczeniu, ale nie przeszkadzało mi to. Obserwowałam miejski krajobraz. Stare, szare i zniszczone kamienice stały jedna przy drugiej, co jakiś czas było widać kawałek zieleni. Dotarliśmy do skrzyżowania, musnęłam Daniela w usta i skręciłam w stronę mojego osiedla, które było zdecydowanie bardziej kolorowe. Stało tu sześć  domów w pastelowych barwach, a za nimi rozciągły się duże ogrody. Latem czuć było tu słodki zapach kwiatów.

Gdy tylko przekroczyłam próg poczułam charakterystyczny zapach  tortu.
- Jak się ma nasza solenizantka? - W przedpokoju przywitała mnie mama z promiennym uśmiechem na ustach. Miała na sobie poplamiony zielono-biały fartuszek pod którym można było zobaczyć malinową bluzkę z okrągłym dekoltem i czarną spódnicę przed kolano. Czarne włosy miała upięte w schludny kok z tyłu głowy, który idealnie podkreślał jej owalny kształt głowy i delikatne rysy.
- Wspaniale - rzuciłam siląc się na szczęśliwy ton. To nie było tak, że nie doceniałam jej wysiłków. Wręcz przeciwnie, byłam jej za to bardzo wdzięczna, ale  pech chciał, że urodziłam się tego samego dnia co dziecko królewskiej pary, które kilka dni po narodzinach zostało porwane i od osiemnastu lat w telewizji, gazetach i internecie, siedemnastego marca nie było innego tematu. Transmitowali dołujące reportaże i ciągle powtarzali, że nie znaleziono żadnego śladu.Współczułam królowej, już od kilkunastu lat żyje w niepewności. A jeszcze bardziej żal mi tej dziewczyny, może - jeśli w ogóle - żyje gdzieś w nieświadomości tego kim jest.

Siedziałam w salonie na granatowej kanapie, patrząc się na talerzyk i zastanawiałam się, gdzie zmieściłam tyle tortu. W pokoju panowała rodzinna atmosfera. Tata siedział na fotelu, w takim samym kolorze jak sofa i wciskał w siebie już czwarty kawałek tortu, usprawiedliwiając się tym, że jutro pójdzie na siłownię. Wymieniłam z mamą rozbawione spojrzenie, wiedząc, że wcale na nią nie pójdzie. Mama siedziała obok mnie, robiąc na drutach. Spojrzałam w telewizor i akurat trafiłam na moment, gdy mówili, że księżniczki nie odnaleziono. Rodzice wymienili znaczące spojrzenia, jak zawsze, gdy o tym mówiono. Zapewne współczuli parze królewskiej.


Po miłym urodzinowym wieczorze spędzonym z rodzicami poszłam do pokoju z zamiarem przygotowania się na jutrzejszy dzień. Wyjęła notatki z biologii, ale jak to często u mnie  bywa otworzyłam laptopa i zapomniałam o nauce.
Gdy zalogowałam się na skype, od razu zadzwoniła do mnie Lauren. Na ekranie laptopa zobaczyłam szeroko uśmiechniętą rudowłosą przyjaciółkę. W ręku trzymała balonik.
- Wszystkiego najlepszego! - wykrzyczała. 
Uśmiechnęłam się i podziękowałam na życzenia. Lauren posłała mi buziaka na odległość, a ja zrobiłam to samo.
- Jak tam mijają urodzinki? - zapytała rudowłosa.
- Jakoś idzie - odpowiedziałam bez entuzjazmu.
Zapewne każdy inaczej wyobraża sobie osiemnaste urodziny, ale mi to nie przeszkadzało. Zresztą nawet, gdybym chciała musiałabym wyprawić urodziny w jakiś inny dzień, bo siedemnastego marca wszystko jest zamknięte. Zapewne domyślacie się z jakiego powodu.
- Nawet nie wiesz jak chciałabym cię dzisiaj przytulić - powiedziała Lauren i zrobiła minę smutnego szczeniaczka.
Ostatni raz widziałam ją pół roku temu, w dzień przeprowadzki. Bardzo często się zmienialiśmy miejsce zamieszania. Przez moje całe życie mieszkałam już w siedmiu różnych miastach. Miałam nadzieję, że tutaj w Green Lake, zostanę już na stałe. Nie chciałam zostawiać Daniela. 
Zanim zdążyłam odpowiedzieć przyjaciółce, laptop się wyłączył, a ja spojrzałam na komórkę. Na wyświetlaczy widniała godzina 22:34. Jak zwykle pomyślałam. Rok w rok, o tej godzinie wyłączano prąd na upamiętnienie narodzin królewskiego dziecka. Moim zdaniem było to już trochę niezdrowe.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Prolog

Gazeta Państwowa Rocqumoire :
18 marca 1995r.
Obywatele Rocqumoire szczęśliwi, w całym państwie odbywają się przyjęcia na cześć córki naszej kochanej królowej Ashley i króla Michaela, która przyszła na świat siedemnastego marca.

Gazeta Państwowa Rocqumoire:
23 marca 1995r.
Całe państwo pogrążone w rozpaczy. Pierworodne dziecko pary królewskiej  zostało porwane. Trwają pilne poszukiwania. Nikt nie może przekroczyć granicy państwa.



Gazeta Państwowa Rocqumoire:
17 marca 2005r.
Dziś córka królewskiej pary skończyłaby dziesięć lat. Dziewczynki wciąż nie odnaleziono. 
Królowa wciąż pozostaje pogrążona w rozpaczy.